Nie ma żadnych dowodów naukowych, że to Słońce

Naukowcy mówią wprost, że to nie jest żadne Słońce. Zresztą jak negacjoniści wytłumaczą emisje i stężenia gazów cieplarnianych? Przecież one istnieją. I wokół nich zachodzą jakieś reakcje fizyczne i chemiczne. Sama nazwa mówi, że są to gazy cieplarniane, które oczywiście istnieją naturalnie w atmosferze, biorąc udział w tak zwanym efekcie cieplarnianym. Udowodnionym już w latach 1824 i 1827 przez francuskiego fizyka Josepha Fouriera. Tak.
Naukowcy sprzed lat już udowodnili, że są to gazy cieplarniane
Prawa fizyki mówią wyraźnie, że dwutlenek węgla czy metan czy podtlenek azotu, gdy są podgrzewane, to w pobliżu nich rośnie temperatura.
Amerykańska naukowczyni Eunice Foote właśnie przeprowadziła taki eksperyment w 1856 r. Jej wyniki pracy na zebraniu American Association for the Advancement of Science przedstawił John Henry. I niestety nie zostały przyjęte z entuzjazmem. Wielka szkoda.
Kilka lat później w Irlandii John Tyndall “przebił się” swoimi podobnymi eksperymentami do środowiska naukowego w Instytucie Królewskim w Londynie. Udowodnił związek między koncentracją CO2 a efektem cieplarnianym.
W 1896 r. szwedzki Chemik Svante Arrhenius po raz pierwszy obliczył czułość klimatu. Między innymi, o ile podniesie się temperatura po podwojeniu stężenia CO2 w atmosferze. A w 1900 r. już ono wynosiło 300 ppm. Czułość klimatu u Arrheniusa wyniosła aż 5 stopnie Celsjusza. A w 1938 r. po raz pierwszy w historii angielski uczony Guy Callendar powiązał rosnące stężenie dwutlenku węgla w atmosferze z globalną temperaturą. W czasie swojej kariery zebrał z prawie 150 stacji meteo na całym świecie dane temperaturowe i je uśrednił. Tak samo zebrał wszystkie dawne dane stężenia CO2 i porównał je w swoich czasach. W ten sposób wydedukował, że rosnące stężenie tego gazu podnosi globalnie temperaturę. U niego czułość klimatu po podwojeniu CO2 wyniosła 2 stopnie Celsjusza.
Coś tu jest nie tak z tym Słońcem – mówi nauka
Gdyby naprawdę Słońce odpowiadało za obecne globalne ocieplenie, to nie tylko od niego nagrzewałyby się wszystkie warstwy atmosfery: egzosfera (2000-800 km), termosfera (800-85 km), mezosfera (85-50 km), stratosfera (50-12 km) i troposfera (12-0 km) [wartości średnie wysokości], ale też nasza Ziemia wypromieniowywałaby do tych warstw atmosfery i dalej w kosmos znacznie więcej promieniowania podczerwonego. Tak jednak się nie dzieje.
Mało tego. Satelity mierzą od kilku dekad całą atmosferę. W szczególności zwracają uwagę na górną troposferę, tropopauzę i dolną stratosferę.
Co naukowcy widzą? Energia cieplna w całej troposferze wzrasta, a w stratosferze spada. Czyli pierwsza się ogrzewa, a druga wychładza. Dlaczego? Bo blokuje wszystko rosnąca koncentracja, czyli stężenie, gazów cieplarnianych. Następuje po tym znaczny “spływ” promieniowania podczerwonego ku powierzchni planety, jeszcze silniej ją nagrzewając. To też mierzą satelity i urządzenia naziemne.
John Harries z Zespołu Fizyki Kosmicznej i Atmosferycznej, w Laboratorium Blackett w Królewskiej Uczelni w Londynie, wraz z Jennifer Griggs z Bristolskiego Centrum Glacjologii na Uniwersytecie w Bristolu, porównali widmo promieniowania podczerwonego zmierzone w 1971 roku przez amerykańskiego satelitę Nimbus-1 z widmem radiacyjnym w zakresie fal w podczerwieni zmierzonego w 1996 roku przez japońskiego satelitę ADEOS. I co się okazało. Dowód eksperymentalny za pomocą satelitów na przestrzeni czasu wskazał, że troposfera się nagrzewa, a stratosfera ochładza.
Aktywność słoneczna a emisje gazów cieplarnianych w XX wieku
A co się dzieje z dwutlenkiem węgla emitowanym przez naszą cywilizację? Otóż rośnie jego stężenie w atmosferze. 170 lat temu było to 280 ppm. I wtedy więcej ciepła podczerwonego uchodziło do warstw atmosfery powyżej troposfery i dalej w kosmos. Tyle, że Słońce nie przygrzewało wtedy. Zaczęło dopiero przygrzewać od około 1910 roku aż do około 1945 roku, ale koncentracja dwutlenku węgla, a także metanu, podtlenku azotu, a od lat 30-tych nawet freonów, rosła. A jak rosła koncentracja, czyli stężenie, tych gazów, to mniej energii cieplnej w podczerwieni uchodziło do wyższych warstw atmosfery.
Fakt. W pierwszej połowie XX wieku w zaskakujący sposób aktywność słoneczna przyczyniła się do większego ocieplenia planety niż nasza cywilizacja. Jednak w drugiej połowie tego wieku wszystko się zmieniło. Masowe spalanie paliw kopalnych już nawet przewyższyło wyręby lasów. Choć te i tak zwiększały swój udział. Ta cała działalność człowieka tylko zwiększyła ilość emisji CO2 i pozostałych gazów cieplarnianych.
Krzywa Keelinga cały czas rośnie
Na początku pierwszej połowy ubiegłego wieku było to 300 ppm. Pod koniec wojny w 1945 r. było to 310 ppm. Ale już kilkanaście lat później w 1958 r. było to 315 ppm po raz pierwszy zmierzone w obserwatorium dwutlenku węgla na Mauna Loa (Hawaje) za pomocą spektroskopii masowej przez twórcę tej nowej metody badawczej Charlesa Davida Keelinga z Instytutu Oceanografii Scrippsa (Scripps Institution of Oceanography) na Uniwersytecie Kalifornijskim w La Jolla. Od tamtej pory na całym świecie w obserwatoriach mierzy się w ten sposób poziom atmosferycznego dwutlenku węgla. Dziś jest to już 424 ppm. A więc jeszcze mniej energii cieplnej w podczerwieni uchodzi w kosmos.
Wkrótce powstał słynny wykres, tak zwana krzywa Keelinga. Poziom CO2 w atmosferze mierzy się systematycznie na obu półkulach Ziemi. Im wyższa koncentracja tego gazu, tym mniej energii cieplnej uchodzi w kosmos. To samo dotyczy metanu, który ma 28 razy większy potencjał cieplarniany od CO2. A podtlenek azotu aż 273 razy. Jednak koncentracja dwutlenku węgla jest wielokrotnie wyższa i to ona jest zasadniczym problemem. Poza tym CO2 to kluczowy gaz w cyklu węglowym.
Sygnatura izotopowa węgla – rzeczowy dowód globalnego ocieplenia
Konkretnym dowodem, że dwutlenek węgla w atmosferze głównie pochodzi ze spalania paliw kopalnych pokazała sygnatura izotopu 12C. W 1957 roku odkrycia tego dokonali amerykański oceanolog Roger Revelle oraz austriacki fizyk jądrowy Hans Suess.
Badacze zaobserwowali, że tak samo rośliny dzisiejsze, jak i kopalne (w postaci węgla, ropy, gazu), mają właśnie ten izotop. A atmosfera naturalnie zawiera izotop 13C i 14C (ten w swoim okresie półtrwania po 5,7 tys. lat rozpada się na izotop azotu 14N). Od początku rewolucji przemysłowej do dziś ilość izotopu 13C, a 12C zwiększa się dzięki naszym emisjom. Spadek nastąpił z 6.5‰ do 8‰. Naturalnie w atmosferze i tak zawsze było więcej 12C niż 13C, ale spalając paliwa kopalne jeszcze bardziej zwiększamy udział tych pierwszych kosztem drugich.
Energia cieplna rośnie na planecie. Jednak to nie przez Słońce
Energia cieplna rośnie w całym systemie klimatycznym planety. Od około 1850 roku w atmosferze. A od około 1975 także w oceanach.
W 2021 r. wspólne badanie naukowców z NASA i NOAA, pod kierownictwem Normana G. Loeba z Centrum badawczego NASA w Langley i Hampton, w Wirginii, wykazało, że nierównowaga energetyczna Ziemi (EEI), której różnica między średnim globalnym pochłoniętym promieniowaniem słonecznym a termicznym promieniowaniem podczerwonym emitowanym w przestrzeń kosmiczną jest stosunkowo niewielka (obecnie ~0,3%), podwoiła się. Większość EEI i tak ogrzewa ocean. Pozostałą część ogrzewa ona lądy. W końcu topi lód i ogrzewa atmosferę.
Od lat 90-tych XX wieku rośnie też EEI na lądolodach Grenlandii i Antarktydy. Tak samo jest obserwowane znaczne topnienie lodu morskiego w Arktyce. A z początkiem XXI wieku także w Antarktyce. Wzrost średniej temperatury powierzchni stymuluje również wzmocnienie ekstremów pogodowych (fal upałów, susz, nawalnych opadów deszczu, powodzi) oraz ekstremalnych zjawisk fizycznych (pożarów, zakwaszenia i odtleniania oceanów, tajania zmarzliny). Ogrzewające się oceany dzięki EEI podnoszą poziom morza. Zarówno dzięki rozszerzalności termicznej jak też ogrzewaniu, topnieniu lodu. Lód też topi na lądolodach nagrzewające się powietrze atmosferyczne. Naukowcy jednak za pomocą swoich urządzeń pomiarowych naziemnych, satelitarnych oraz modeli komputerowych nawet nie dostrzegli tego, by to było Słońce. Nie tylko nasza gwiazda nie wykazuje takiej silnej intensywności słonecznej, ale nawet ją zmniejszyła. Aktywność słoneczna nie rośnie, jak zapewniają heliofizycy.
Źródła:

Klimat dawniej się zmieniał. Ale teraz w ciągu 170 lat zmiana jest bezprecedensowa

Klimat dawniej się zmieniał. To logiczne. Wszystko w naszym wszechświecie ulega zmianie. Nie tylko Ziemia ulega zmianie, ale nawet nasza gwiazda Słońce. My też się zmieniamy jak rośniemy i dojrzewamy oraz starzejemy się jak wiele innych organizmów biologicznych na Ziemi. tak też logiczne to jest, że klimat się się zawsze zmieniał i będzie zmieniać się na Ziemi.

Negujący zmiany klimatu nie zastanowią się ad tym, co mogło w ciągu zaledwie 170 lat ocieplić tak cały glob ziemski. Jak oni to wyjaśnią, że niby to są zmiany naturalne, skoro od końca lat 70 satelity mierzą wszystko to co się dzieje na Ziemi i nad nią.

Naukowcy zaobserwowali różnicę pomiędzy bilansem energetycznym z lat 90, a teraz. Energia słoneczna przychodząca do powierzchni planety jest względnie stała, ale energia cieplna w podczerwieni w troposferze wzrasta i ogrzewa się. Natomiast mniej jej uchodzi do stratosfery, która przez to ochładza się. I ogólnie mniej energii cieplnej uchodzi w kosmos, a więcej jest jej zatrzymywanej przez rosnące koncentracje gazów cieplarnianych: dwutlenek węgla, metan, podtlenek azotu i w mniejszym stopniu gazy przemysłowe (w tym freony) i w jeszcze mniejszym stopniu przez ozon troposferyczny. Gdy planeta nagrzewa się, to też więcej zatrzymuje pary wodnej. Jednak gdy robi się chłodniejsza, jej zawartość spada.

Ale tak naprawdę jak negujący zmiany klimatu wywołane przez człowieka wyjaśnią nam wzrost temperatury planety o prawie 1,5 stopnia Celsjusza w ciągu zaledwie 170 lat?
No niech nam to negacjoniści klimatyczni wyjaśnią.

Słońce? Nie. Jego aktywność słoneczna cały czas spada od lat 80 XX wieku. Gdyby to było Słońce, to by wszystkie warstwy atmosfery był bardzo ciepłe, łącznie ze stratosferą. Wszystko dokładnie mierzą satelity. To nie może być Słońce.

Wulkany? Nie. Erupcje wulkaniczne wulkanów przede wszystkim wydzielają do atmosfery dwutlenek siarki oraz pyły i popioły. Tak więc, w mniejszym stopniu ulatnia się do atmosfery dwutlenek węgla. Ogólnie mówiąc zwykłe wulkany mają efekt chłodzący, a nie ogrzewający planetę. Satelity też to mierzą, tak samo jak urządzenia naziemne. Więc, jaka miałaby być to naturalna zmiana?

Prądy morskie? Nie. Bo odpowiadają one za sprzężenia zwrotne w systemie klimatycznym. Dodatnie podnoszą temperaturę, a ujemne ją obniżają. Zresztą w jaki sposób miałyby one przez 170 lat rozgrzewać planetę do 1,45 stopnia Celsjusza w 2023 r.? Niech to negacjoniści wyjaśnią. I również prądy morskie są mierzone przez satelity.

Zmiany pola magnetycznego Ziemi? Nie. Wprawdzie czasem występują zakłócenia satelitarne, elektroniczne, komputerowe na Ziemi przez burze słoneczne, ale nie ma to żadnego wpływu na zmiany klimatu. Te zjawiska raczej wywołują poważne perturbacje atmosferyczne w jonosferze planety, ale nie w troposferze. I rozciąga się ona od najniższej krawędzi mezosfery (ok. 50 kilometrów nad powierzchnią Ziemi) do przestrzeni kosmicznej, ok. 1000 km nad powierzchnią Ziemi.

A co według negacjonistów powoduje topnienie lodu morskiego w Arktyce i Antarktyce? Co powoduje ubytek masy na ladolodach Grenlandii i Antarktydy? Co powoduje topnienie lodu na lodowcach górskich? Satelity od końca lat 70 mierzą nie tylko topnienie lodu morskiego, ale i też od lat 90 ubytek masy lodowej na Grenlandii i Antarktyce. Mierzą ubytek lodu i śniegu na większości szczytów górskich. Mierzą też spływ wód śródlądowych do oceanów. A wszystko to powoduje wzrost poziomu morza, mierzony także przez satelity od lat 90. Tak samo przez nie jest mierzona od lat 90 energia cieplna oceanów, która rośnie od połowy lat 70 XX w.

No niech negacjoniści wytłumaczą to, w jaki sposób naturalnie miałoby się to dziać. Co miałoby przez 170 lat rozgrzewać planetę i spowodować wzrost temperatury o wspomniane 1,45 stopnia Celsjusza. Trzeba mieć naprawdę bardzo dużo złej woli, by nie dostrzec ciężkiej pracy naukowców. Wszystkich klimatologów, paleoklimatologów, glacjologów, geofizyków, geochemików, biologów morskich i biologów zajmujących się ekosystemami lądowymi itp.
Jeśli ludzie negujący zmiany klimatu na wiele irracjonalnych sposobów kwestionują te żmudne prace naukowców, badających klimat co najmniej od lat 50 XX w., to są po prostu bardzo dziecinni.

Negowanie prac klimatologów jest po prostu obciachowe.

Obudźmy się w końcu jako ludzkość

Czy kiedyś powstanie film animowany, w którym będzie wyświetlony mechanizm efektu cieplarnianego i jego wzmocnienie. Wzmocnienie efektu cieplarnianego to nic innego jak globalne ocieplenie. Nadwyżka koncentracji gazów cieplarnianych antropogenicznego pochodzenia niczym odsetki w banku. Nadwyżka z powodu emisji tychże gazów cieplarnianych z powodu działalności ludzi.
Czy ktoś to kiedyś zobrazuje w animacji tak krok po kroku, by każdy przyjrzał się co się tak naprawdę dzieje w systemie klimatycznym planety. Czy ktoś pokaże wyraźnie czym jest naturalny cykl węglowy i czym się różni od wspomnianej nadwyżki antropogenicznej koncentracji gazów cieplarnianych.
I czy ktoś pokaże w przybliżeniu jak ta nadwyżka rosnącej koncentracji gazów cieplarnianych powoduje wiele zmian klimatycznych. Wzrost temperatury globalnej, zmianę wzorców opadów atmosferycznych, nasilenie ekstremów pogodowych takich jak fale upałów, susze i im towarzyszące pożary. Ponadto, nawalne opady deszczów, powodzie, burze, tornada, gradobicia, cyklony.
Nadwyżka rosnącej koncentracji gazów cieplarnianych powoduje wspomniany wzrost temperatury w systemie klimatycznym planety, a w szczególności w oceanach. Przyczynia się to do roztapiania lodu w pokrywach lodowych Grenlandii i Antarktydy, topnienia lodowców górskich i lodu morskiego w Arktyce i Antarktyce. A to z kolei powoduje wzrost poziomu morza.
Wzrost temperatury w atmosferze i w oceanach powoduje wzrost ich objętości. A to z kolei przyczynia się do wzrostu poziomu morza. Dokłada się do tego też roztapianie się lodu na całej Ziemi oraz spływ wód śródlądowych do oceanów świata.
Wzrost temperatury na lądach powoduje tajanie wieloletniej zmarzliny. To też sprzyja emisjom gazów cieplarnianych jak dwutlenek węgla, metan i podtlenek azotu.
Wzrost temperatury na lądach wraz z przedłużającą się suszą atmosferyczną, hydrologiczną i hydrogeologiczną przyczynia się do spadku urodzajów w rolnictwie oraz pożarów na wielką skalę, także w Arktyce.
Wzrost temperatury w oceanach powoduje zanikanie populacji koralowców na całym świecie. Dodatkowo nadmiarowa część dwutlenku węgla z atmosfery trafia do oceanów, które są nie tylko coraz cieplejsze, ale i ulegają zakwaszeniu, stratyfikacji (zaprzestaniu mieszania się wód powierzchniowych z głębinowymi) oraz odtlenianiu (powstaje wiele martwych stref beztlenowych) szkodliwemu dla wielu ryb i innych organizmów morskich.
To właśnie ten nadmiar zatrzymywanej energii cieplnej przez rosnącą koncentrację gazów cieplarnianych oraz nadmiar dwutlenku węgla w atmosferze, który trafia do oceanów, powodują wiele poważnych zaburzeń w całym systemie klimatycznym planety. Niejednokrotnie prowadzących do wielu kataklizmów. Warto o tym pamiętać.
I dobrze by było jakby takie animacje powstawały jak rozświetlone bilboardy, tak by wreszcie ludziom oczy się bardzo, ale to bardzo mocno otworzyły. Wręcz żeby wytrzeszczyli swoje gały i wreszcie w końcu obudzili się z tego denialistycznego i sceptycznego amoku. I uwierzyli w końcu naukowcom na wieki wieków.
Tak my ludzie jesteśmy winni temu, że klimat ociepla się w tak oszałamiająco szybkim tempie. JAk podała Światowa Organizacja Meteorologiczna w 2023 roku było to 1,45 stopnia Celsjusza. A więc od 1850 do 2023 roku o 1,45 stopnia Celsjusza ogrzała się planeta. W zaledwie 173 lata. Obudźmy się w końcu jako ludzkość!!!

Denializm na temat CO2

Widzę, że denializm jest jak jakieś zjawisko zombies. Denialiści są odporni na wiedzę w sposób zdumiewająco absurdalny. W ogóle oni nie rozumieją co to jest naturalny cykl węglowy, w którym równoważone są emisje dwutlenku węgla z powietrza. I fakt to jest 95 proc. emisji, ale i też 95 proc. absorpcji. 5 proc. emisji to nasze antropogeniczne emisje bez absorpcji. I to jest ta nadwyżka w atmosferze (i w całym systemie klimatycznym planety: oceanach, glebach, roślinności), podobna do rosnących odsetków w banku. Prosty przykład z życia, który denialiści nie rozumieją albo też cynicznie przemilczają ten fakt. I wypisują rzeczy, których kompletnie nie rozumieją.
Oddychanie zwierząt, w tym ludzi jest równoważone fotosyntezą roślin i glonów. To jest cykl węglowy. CO2 też krąży w wodzie i w glebie. Tam i z powrotem. Z powietrza i do powietrza z powrotem. I tak dalej. A my wydobywając węgiel, ropę czy gaz sprawiamy, że powstaje niebezpieczna nadwyżka. Tak samo wylesiając, przyczyniamy się do zahamowania fotosyntezy i uwalniania do atmosfery zmagazynowanego dwutlenku węgla w glebach. Rosnący procent w atmosferze, 5 proc. rocznie, gdy natura równoważy 95 proc. Na ten temat są setki badań naukowych. Trzeba mieć naprawdę dużo złej woli, by ignorować kilka dekad badań naukowych na temat cyklu węglowego i kluczowego znaczenia CO2 w systemie klimatycznym planety.
Ponadto mamy poza cyklem węglowym z CO2, także metan (CH4), który w atmosferze żyje do 12 lat i zmienia się dzięki rodnikom hydroksylowym w CO2. I mamy podtlenek azotu (N2O), który, jak sam wzór wskazuje, nie posiada węgla. Mamy też freony i inne gazy przemysłowe, których jest znikoma ilość, ale mają w większości znacznie silniejszy potencjał cieplarniany niż metan czy podtlenek azotu, a co dopiero dwutlenek węgla.
Metan i podtlenek azotu uwalnia się do atmosfery nie tylko ze źródeł naturalnych jak bagna czy zmarzlina, ale też z antropogenicznych w rolnictwie, w odpadach pozostawionych w środowisku, w transporcie drogowym czy w w końcu przy przetwórstwie węgla, ropy czy gazu, podobnie jak dwutlenek węgla.
Jednak metan i podtlenek azotu nie uczestniczą w żadnych cyklach biogeochemicznych. Stanowią taki sam problem jak dwutlenek węgla. Emisje CO2 również są z takich źródeł naturalnych jak bagna czy zmarzlina, ale wtedy, gdy te ekosystemy ulegają destabilizacji, czyli wysuszeniu i podgrzewaniu. Również mają one miejsce w trakcie powstawania tak zwanych dzikich pożarów. I to nie tylko w klimacie śródziemnomorskim, umiarkowanym, ale i też borealnym i polarnym.
CO2 w atmosferze jest procentowo niewiele, ale wystarczy małe obniżenie czy podwyższenie jego stężenia i temperatura planety diametralnie się zmienia. Tak. Te zaledwie 0,04 proc w atmosferze sprawia, że może istnieć życie na tej planecie. Ale też ten procent wzrasta rocznie już około 2,5 ppm (parts per million). W tej chwili koncentracja tego gazu za 2023 rok wyniosła około 420 ppm. W 1850 roku było to 280 ppm. w zaledwie 173 lata stężenie tego gazu urosło o 140 ppm. Czy mało to?! Jak na tak krótki okres czasu geologicznego jest to najszybszy przyrost w historii planety. Czego denialiści nie rozumieją albo nie chcą zrozumieć.
Nie może to być żadna naturalna zmiana, bo takiej na naszej planecie nigdy nie było. Naukowcy nie zarejestrowali tak szybkiego przyrostu CO2 w atmosferze w tak krótkim czasie. Tak samo nie zaobserwowali nigdy żeby w historii planety w ciągu 173 lat planeta ogrzała się prawie o 1,5 stopni Celsjusza. czy to dużo? to porównajmy sobie temperaturę ciała. Zdrowy człowiek ma temperaturę 36,6 stopni Celsjusza. dodajmy 1, 5 st.C. Temperatura wyniesie 38,1 st.C. A więc człowiek ma już gorączkę. Jest chory. Tak też “choruje” nasza planeta. 1,5 st.C to bardzo dużo dla nas i dla wielu innych gatunków. dodatkowe 1,5 st.C sprawi analogicznie, że człowiek będzie niebezpiecznie chory z temperaturą 39,6 st.C. Do takiego stanu właśnie doprowadzamy teraz Ziemię.
Ale tego denialiści nie rozumieą. Wolą snuć teorie spiskowe. Wymyślać jakieś dziwaczne argumenty pseudonaukowe. Pseudonaukowe, bo nie mające żadnego poparcia w recenzowanych publikacjach naukowych. Jak nie mają argumentów, to snują teorie spiskowe. I tak w kółko. Są naprawdę bardzo śmieszni i niedojrzali, skoro nie wierzą naukowcom z głównego mainstreamu.
Źródła:

Adaptacja gatunków do zmiany klimatu

Wiele gatunków zwierząt wyczuwa, że klimat będzie się ocieplać. Próbuje jak może przystosować się do nowej fenologii i ekologii, które będą zmieniać się.
Najgorsze są dla nich nagłe i gwałtowne zjawiska pogodowe jak zwiększona częstotliwość i natężenie fal upałów lądowych i morskich, susz, pożarów wielkoskalowych, nawalnych opadów deszczu i śniegu, powodzi, cyklonów i wzrostu poziomu morza czy też obecnie postępującego zakwaszenia i odtleniania mórz i oceanów.
Wiele gatunków, zwłaszcza tych, które nie są jeszcze zagrożone, już możliwe, ze przekazuje w genach adaptację do zmiany klimatu. Niestety te, które nie zdołają się przystosować do niej w swoich rodzimych siedliskach, to przygotowują się do migracji w kierunku biegunów.
Na szczęście półkula południowa, otoczona głównie oceanami, nie ociepla się tak szybko jak północna, gdyż wiele lądowych gatunków miałoby ograniczona migrację. Na półkuli północnej jeszcze za krąg polarny będą mogły migrować te gatunki ze średnich szerokości.
To jest nieuniknione. Tyle, że gdyby ludzkość w ciągu najbliższych dziesięciu lat całkiem wyzerowała emisje, zmiana klimatu, a zarazem wzrost globalnej temperatury, postępowałaby wolniej i naprawdę wielu gatunkom udałoby się do niej przystosować, a migrujące gatunki miałyby czas na pełniejszą adaptację na wyższych szerokościach.
Wszystko zależy teraz od nas ludzi. Wyzerować emisje i renaturalizować ekosystemy naturalne, półnaturalne i synantropijne i adaptować je do sekwestracji węgla. Wprawdzie temperatura w atmosferze by jeszcze rosła od kilku dekad do końca wieku oraz w oceanach od setek do tysięcy lat, ale ten proces byłby znacznie wolniejszy niż teraz podczas emisji gazów cieplarnianych i wiele gatunków umiałoby się zaadaptować do nowych warunków klimatycznych czy to zostając w swych siedliskach czy akceptując się w nowych na wyższych szerokościach.
Geoinżynieria planetarna, czy to zasłanianie Słońca czy też usuwanie dwutlenku węgla, możliwe żeby zaburzyła ich nowe procesy ewolucyjne i mogłaby nawet wpłynąć na wymarcie wielu populacji gatunków. Dlatego trzeba wyzerować emisje i przywracać ekosystemy, w których też wiele z nich żyje.
Źródła:

Wzrost koncentracji CO2 i temperatur w kenozoiku po zakończeniu PETM i zderzeniu tektonicznych płyt (indyjskiej z eurazjatycką)

Na poniższym wykresie z artykułu naukowego jest pokazana kluczowa rzecz, w której jest pokazana przyczyna stabilizacji, a nawet lekkiego wzrostu temperatury globalnej. Na wykresie poniżej widać depresję (stazę – stabilność nawet z lekkim wzrostem) temperatury od 32,5 do 25,5 mln lat temu. Prawdopodobnie ustało na jakiś czas też wietrzenie skał w nowo utworzonych łańcuchach górskich. Dlaczego tak było?
Otóż, gdy od 50 mln lat temu (po zderzeniu tektonicznej płyty indyjskiej z eurazjatycką) w pierwszej części eocenu kilka lat po zakończeniu piku hipertermalnego PETM (paleocensko-eoceńskiego maksimum termicznego) 56 mln lat temu do zakończenia tej długiej epoki geologicznej ok. 34 mln lat temu (wówczas pojawił się pierwszy lód na Antarktydzie) w oligocenie, tak właśnie od ok. 34 do 23 mln lat temu i w pierwszej części miocenu od 23 mln lat temu do ok. 14 mln lat temu. Temperatura nie spadała, ale lekko wzrastała. Dlaczego?
Dynamika globalnej temperatury powierzchni w epoce kenozoicznej zrekonstruowana na podstawie zastępczych 18 O w osadach morskich (Hansen et al. 2008).  
Dynamika globalnej temperatury powierzchni w epoce kenozoicznej zrekonstruowana na podstawie zastępczych 18O w osadach morskich (James Hansen et al 2008)
W pierwszym przypadku powodem było wycofywanie lasów (więcej pochłaniających CO2), a nastąpiła ekspansja łąk i innych trawiastych terenów (mniej pochłaniających CO2). Rośnięcie nowych łańcuchów górskich jak Himalaje czy Alpy, i w końcu Andy, spowodowało wysuszanie wielu terenów, na których prawdopodobnie trawy z fotosyntezą C4 zaczęły wypierać wiele drzew z fotosyntezą C3. Prawdopodobnie też zmniejszyło się albo ustało wietrzenie skał geologicznych podczas orogenezy gór. Ale potem znowu zaczęły na krótko przeważać czynniki pochłaniające CO2. Pojawiły się między innymi w oceanach wodorosty i najprawdopodobniej nadmorskie namorzyny.
Teraz zagadką jest wczesny miocen i jego ocieplenie w okresie od 21 do 14 mln lat temu. Nastąpiła jeszcze większa ekspansja stepów, łąk i muraw kosztem lasów. Temperatura ponownie wzrastała, choć nie tak mocno. Ale późny miocen od 14 mln lat temu do początku pliocenu 5,3 mln lat temu wskazał znaczący spadek koncentracji CO2 i temperatury. Prawdopodobnie planeta mocno zalesiała się, a zbiorowiska trawiaste już mniej. Ale przede wszystkim w kwestii geologicznej w okresie 14-6 mln lat temu zaczęły tworzyć się młode pasma górskie Andów w Ameryce Południowej (po zderzeniu płyty południowoamerykańskiej z płytą oceaniczną Nazca), powodujące silne wietrzenie skał i równie silne pochłanianie globalne dwutlenku węgla z atmosfery.
Od pliocenu 5,3 mln lat temu aż do początku rewolucji przemysłowej ok. 1769 roku (AD) spadek CO2 i temperatury postępował ostro, wręcz stromo w dół. Widać to na wykresie tutaj. Główna przyczyna to zazielenianie planety lasami, mokradłami, wodorostami, glonami, rafami koralowymi, ale i też dalsze wietrzenie rosnących, ale przede wszystkim mocne zderzenie płyty afrykańskiej z eurazjatycką spowodowało silne wypiętrzenie Alp i Karpat – pasm górskich powstałych na początku miocenu.
Żródła:
https://ucmp.berkeley.edu/tertiary/eocene.php https://ucmp.berkeley.edu/tertiary/oligocene.php https://ucmp.berkeley.edu/tertiary/miocene.php https://ucmp.berkeley.edu/tertiary/pliocene.php https://ucmp.berkeley.edu/quaternary/pleistocene.php
Wykres kenozoiku od 66 mln lat temu do dziś.

Histeria klimatyczna korzystna dla denialistów

Rok 2023 był rekordowy głównie dzięki występowaniu mocno ogrzewającej atmosferę silnej oscylacji oceanicznej El Nino, występującej na na tropikalnym równiku naprzemiennie ze słabo ogrzewającą atmosferę oscylacją La Nina. Ogólnie jest to oscylacja ENSO (południowa oscylacja El Nino). Ta oscylacja potrafi ogrzać planetę nawet powyżej 0,2 st.C i trwać przez dłuższy czas. I tak też jest teraz. Być może 2024 r. będzie kolejnym rekordowym rokiem. Pod warunkiem jeśli El Nino utrzyma się jeszcze przez cały rok.
Rok 2023 był też rekordowo ciepły z powodu zredukowania emisji gazów cieplarnianych i chłodzących klimat aerozoli w światowej żegludze. To właśnie zdecydowało, że anomalia średniej temperatury planety wywindowała a 1,45 stopnia Celsjusza, jak podaje Światowa Organizacja Meteorologiczna (WMO). Tak też wynosi średnia za ubiegły rok, wynikająca z pomiarów wiodących ośrodków naukowych: NASA, NOAA. Met Office, Copernicus, JMA i Berkeley Earth.
Gdyby nie te dwa wydarzenia, to świat nawet nie przekroczyłby 1,3 stopnia Celsjusza w 2023 r. Nakręcanie histerii klimatycznej daje tylko wysoki poziom amunicji denialistom, którzy widzą większość alarmistów, w tym nie małą liczbę naukowców, jako osoby mało wiarygodne i ukrywające pewne fakty naukowe.
Niestety powiem wprost, tak to widzę. I irytuje mnie wyolbrzymiannie pewnych prócesów w dynamice atmosfery, które tak naprawdę inaczej przebiegają niże wymyślają to ludzie uzależnieni od alarmizmu. Trzeba pragmatycznie patrzeć na rzeczywistość, a nie wyciągać wisienki, w których pokazuje się wyrwane z kontekstu dane alarmistyczne. To mi przypomina po prostu taktykę denialistów. Niestety niektóre media uprawiają tę formę denializmu (defetyzmu) w sposób nonszalancki, ukrywając wiele faktów naukowych.
Warto też pamiętać, że średnia temperatura globalna w 2023 r. to anomalia, a nie średnia wieloletnia. Nie! Jeszcze nie przekroczyliśmy progu 1,5 stopnia Celsjusza jak to próbują zmanipulować niektóre media. Nie oszukujmy siebie, bo nawet w ten sposób kompromitujemy się w oczach denialistów. Alarmizm niczemu dobremu nie służy. Wcale nie służy rozwojowi nauki. Wprost przeciwnie cofa ją. Alarmizm to regres, a nie progres. Skończmy z tą głupotą antynaukową.

Powtarzane w kółko przez denialistów “Klimat zmieniał się zawsze” jest nielogiczne

Jako Homo sapiens pojawiliśmy się w plejstocenie ok. 300 tys. lat temu. Gdzieś na przełomie glacjału saaliańskiego a interglacjału holsztyńskiego. Zaadaptowaliśmy się głównie jako gatunek w glacjale eemiańskim, gdy średnia temperatura Ziemi była poniżej 14 st.C. Dlatego dla nas jest już nieznośna teraz temperatura Ziemi ok. 15 st.C. A co dopiero, gdy może nastąpić temperatura 16 st.C, gdy będziemy dalej spalać paliwa kopalne.
Dlatego porównywanie temperatury z początku ery kenozoicznej czy całej mezozoicznej, wynoszącej 20 czy 25 st.C jest nielogicznym nonsensem. Dlatego, że ewoluowaliśmy w stanie nawet zimnej Ziemi, a nie chłodnej, a co dopiero cieplarnianej czy anomalnie ciepłej, jak w okresie paleoceńsko-eoceńskiego maksimum termicznego ok. 55,8 mln lat temu. Ziemia non stop przez 52 miliony lat schładzała się do początku rewolucji przemysłowej. O tym powinno się mówić non stop, że gdyby nie spalanie paliw kopalnych i wylesianie planety to zmierzalibyśmy dość szybko ku następnemu glacjałowi (zlodowaceniu).
Powinno się namalować taki mural, by wszystkim pokazać temperaturę, od czasu wielkiego wymierania do dziś. Czyli od paleocenu przez eocen, oligocen, miocen, pliocen, plejstocen, holocen aż do antropocenu dziś. Trzeba pokazać czas i tempo wzrostu temperatury globalnej na świecie. Nie tylko pokazywać anomalię temperatury, ale i też pokazywać właściwą temperaturę planety we wszystkich okresach naszej ery kenozoicznej. W ogóle, tak naprawdę, trzeba zacząć o tej temperaturze mówić i pisać. Anomalii ludzie często po prostu nie rozumieją. Albo należy podkreślić, że punkt 0 stopni Celsjusza to jest właśnie właściwa temperatura planety wynosząca 14 stopni Celsjusza.
Trzeba pokazać na tym wykresie czas w plejstocenie, w którym pojawił się Homo sapiens. Podkreślić to. Bo może niektórym ludziom negującym antropogeniczne zmiany klimatu wydaje się, że jak się pojawiliśmy to było bardzo ciepło. To trzeba podkreślić. Na każdym geologicznym wykresie ż czerwoną szpicą w górę.
W zaledwie 170 lat temperatura podniosła się o 1,2 stopnia Celsjusza. W tak króciutkim czasie nigdy nie było tak kolosalnego wzrostu temperatury na świecie. To mierzą satelity, samoloty, drony, balony, statki, boje oceaniczne, stacje naziemne. Trzeba mówić mocno o technice badań.
Trzeba mówić też o ociepleniu oceanów od zaledwie 50 lat. W szczególności to za każdym razem powtarzać. Tego nie było jeszcze tuż po wojnie. Trzeba mówić o ociepleniu pokryw lodowych Grenlandii i Antarktydy. I ich topnieniu przyspieszającym wzrost poziomu morza. Trzeba też wspomnieć, że ocieplenie oceanów powoduje ich rozszerzanie objętościowe, co też podnosi wzrost poziomu morza. Niszczenie ekosystemów naziemnych powoduje spływy wód gruntowych do mórz i oceanów.
nieokreślony
Rekonstrukcja historii klimatu z ostatnich 5 milionów lat (Lorraine Lisiecki & Maureen E. Raymo 2005)
Ocieplenie atmosfery powoduje rozmrażanie zmarzliny. Ocieplenie atmosfery powoduje wzmocnienie lądowych fal upałów, susz, pożarów, nawalnych opadów deszczu, powodzi, gradobić, śnieżyc, burz, tornad. Ocieplenia atmosfery i oceanów powoduje nasilenie huraganów, tajfunów, orkanów, sztormów, trąb wodnych itp. Ocieplenie atmosfery powoduje nagrzewanie gleb, wysychanie roslinnosci, utratę bioróżnorodności dzięki nie tylko falom upałów, duszom, pożarom, ale i też na walnym opadom deszczu i ekstremalnym powodziom.
Ocieplenie oceanów i atmosfery powoduje już nie tylko topnienie lodu morskiego w Arktyce, ale i w Antarktyce. Ocieplenie oceanów przyczynia się do topnienia śniegu i lodu w górach. Nawet w wielu wysokich łańcuchach górskich. Ocieplenie oceanów także powoduje utratę bioróżnorodności, morskie fale upałów, zakwaszenie, dotlenienie i stratyfikację oceanów.
Ocieplenie atmosfery występuje w jej dolnej części, w troposferze. Tymczasem stratosfera się ochładza. Czemu? Bo zmniejsza się ilość energii cieplnej, w zakresie promieniowania podczerwonego, wychodzącej z systemu planetarnego, przy stałym dopływie do Ziemi energii cieplnej z naszej gwiazdy Słońca. Czemu? Bo gazy cieplarniane (głównie dwutlenek węgla, metan, podtlenek azotu, przemysłowe f-gazy) wyemitowane w nadwyżce antropogenicznej do atmosfery, gdzie jest naturalna ilość, przepuszczają energię że Słońca w postaci promieniowania krótkofalowego (w tym widzialnego tzw. słonecznego), a blokują energię z Ziemi w postaci promieniowania długofalowego (niewidzialnego w podczerwieni).
Dlatego Ziemia w troposferze nagrzewa się w powietrzu, w wodzie, na glebie i na lodzie. A w stratosferze, gdzie jest warstwa ozonowa, ochładza się. I mierzą to regularnie satelity. Tak jak podmorskie boję mierzą do głębokości już może 4 km temperaturę i zasolenie oceanów.
Świat się nagrzewa przez emisje gazów cieplarnianych powstających ze spalania paliw kopalnych, zmian użytkowania terenów, głównie wylesiania. To nie ulega żadnej wątpliwości.
Ileż trzeba mieć złej woli i naiwności w sobie, by nie ufać naukowcom, tylko wierzyć w teorie spiskowe. To się po prostu w głowie nie mieści. Miejmy nadzieję, że zdrowy rozsądek zwycięży jednak. Ocieplenie klimatu wywołane przez człowieka to ewidentny fakt naukowy.
Żródła:

Nauka nie stoi w miejscu. 6 Raport Oceny IPCC wcale nie jest zachowawczy

To chyba logiczne, że 6 Raport Oceny IPCC (2021-2023) nie jest żadnym dogmatem, tylko przekazem myśli naukowej na temat stanu klimatycznego planety, opartym w dużej mierze na badaniach z lat 2015-2020. A więc, od czasu zamknięcia 5 Raportu Oceny IPCC (2013-2014).
I chyba to logiczne, że mogą być najnowsze badania w latach 2021-2023, akurat w trakcie przygotowywania i sporządzania czterech roboczych części raportu:
1) AR6 ZMIANY KLIMATU 2021: PODSTAWY NAUK FIZYCZNYCH (SIERPIEŃ 2021) 2) AR6 ZMIANY KLIMATU 2022: SKUTKI, ADAPTACJA I PODATNOŚĆ NA ZAGROŻENIA (LUTY 2022) 3) AR6 ZMIANY KLIMATU 2022: ŁAGODZENIE ZMIAN KLIMATU (KWIECEIŃ 2022) 4) RAPORT PODSUMOWUJĄCY AR6: ZMIANY KLIMATU 2023 (MARZEC 2023).
Twierdzenie jednak, że Raport Oceny IPCC 2021-2023) jest zachowawczy, jest twierdzeniem irracjonalnym. W ogóle to tak jak irracjonalne jest twierdzenie, że przeszłość jest nieprawdziwa, bo teraźniejszość jest prawdziwa. Czy jeszcze większym absurdem jest stwierdzenie, że przeszłość jest nieprawdziwa, bo przyszłość rzekomo jest z góry prawdziwa.
Osoby alarmistyczne, które śledzą zmiany klimatu, a tak myślą powinny się zastanowić zanim cokolwiek podważą. Generalnie 6 Raport Oceny IPCC (2021-2023) wcale już nie jest zachowawczym, tylko posiada starsze dane naukowe, które jednak są bardzo ważne w prześledzeniu ewolucji zmian klimatu. Nad tym projektem pracowało tysiące ludzi. To co jest nowe. Czyli teraz w 2023 r. czy za 3 lata w 2026 r., nie powinno podważać tego co było 3 lata temu w 2020 r. Ani nawet co było 2017 czy 2014 r. To jest tak jabyśmy podważali samo istnienie czasu. Samo istnienie zmian powodowanych przez czas. Twierdzenie, że jakaś praca naukowa z 2014 r. (ale poddana rygorystycznej ocenie recenzentów) jest zachowawcza, jest twierdzeniem irracjonalnym i bezsensownym.
To logiczne, że z miesiąca na miesiąc, a zwłaszcza z roku na rok, będą zachodzić coraz szybsze zmiany klimatu, zwłaszcza gdy ludzkość będzie ociągać się z przyspieszeniem redukcji emisji gazów cieplarnianych i aerozoli, I wiadomo, że pojawią się najnowsze wyniki jakichś badań, które nie zostały uwzględnione w 6 Raporcie Oceny IPCC. Jednak to wcale nie będzie oznaczać, że ten raport jest zachowawczy. Ktoś kto tak twierdzi nie rozumie w ogóle jak działa nauka. nie rozumie w sposób logiczny jak przebiega czas. Jak przebiega ewolucja.
I oczywiście z biegiem czasu takich prac naukowych będzie coraz więcej. Im większe będą zmiany klimatu, tym więcej będzie prac naukowych odbiegających w dużym zakresie od ostatniego raportu IPCC czy innych instytucji naukowych. Np. WMO.
Na tym właśnie polega nauka. Dlatego radziłbym osobom, które manipulują w ten sposób danymi o opamiętanie się. Dane z przeszłości wcale nie muszą być zachowawcze czy nieprawdziwe. Mogą być po prostu zdezaktualizowane. I tak będzie może już za 20 lat z obecnym raportem. Obecnie jeszcze pewne dane z 5 Raportu Oceny IPCC (2013-2014) są aktualne, ale jest ich coraz mniej z upływem czasu oraz zachodzących zmian klimatu. Dane z 4 Raportu Oceny IPCC (2007) są jeszcze bardziej przestarzałe, ale i tam pewne dane naukowe jeszcze są bardzo istotne w badaniu zmian klimatu. Im bardziej w przeszłość się przemieszczamy. Tym bardziej te dane są zaktualizowane. Tak jest w 3 Raporcie Oceny IPCC (2001). W drugim Raporcie Oceny IPCC (1995). I w końcu w pierwszym Raporcie Oceny IPCC (1990).
Taki był proces przebiegu raportów IPCC. I owszem początkowo były wyjątkowo zachowawcze, odbiegające w zupełności od tego co jest teraz. Jednak co najmniej od 3 raportu to zaczyna się zmieniać, gdy zmiany klimatu zaczęły być bardzo zauważalne. W szczególności silny sygnałem było potężne El Nino w 1998 r. i pierwsze poważne blaknięcie raf koralowych. A przede wszystkim znaczący wzrost temperatury globalnej na świecie. Od tamtej pory nauka nabrała głębszy oddech. I owszem denializm klimatyczny ruszył z impetem, zwłaszcza kwestionując słynny wykres Michaela Manna “kij hokejowy”, pokazujący na przestrzeni 1000 lat jak nastąpił do dziś gwałtowny wzrost temperatury globalnej od około 1850 r. Klimatolodzy na świecie zaczęli od tamtej pory coraz poważniej traktować globalne ocieplenie za fakt naukowy, który, jak dziś już wiemy, jest absolutnie nie do podważenia.
Kolejnym silnym akcentem klimatycznym jest do tej pory trwający od września 2012 r. rekord najmniejszego zasięgu lodu morskiego w Arktyce. Według danych NSIDC, nawet 2020 r. (3,74 mln km2) nie przebił 2012 r. (3,41 mln km2), choć był blisko. Zabrakło dosłownie około 300 tysięcy kilometrów kwadratowych. Ostatnim takim potężnym “kopnięciem” były dwa lata, które były najcieplejszymi w historii pomiarów. Według danych NOAA (na podstawie okresu referencyjnego 1951-1980) 2016 r., ale z El Nino ogrzewającym globalnie atmosferę, jest nadal najcieplejszy. Temperatura wówczas wyniosła 1 st.C. A rok 2020, ale z La Nina ochładzającą globalnie atmosferę, był zaledwie o 0,02 st.C chłodniejszy. To o czymś świadczy. Następne takiej wielkości El Nino jak w 2016 r. przyczyni się do kolejnego rekordu pod względem temperatury globalnej. I z tym należy się liczyć choćby w nadchodzącym w 2024 r.
Jednak nie można w ten sposób pomniejszać znaczenia prac naukowych z minionej dekady. Bo to jest absurdalne rozumowanie. Wszystko ma swój logiczny sens. To, że prace są starsze, wcale nie oznacza, że są zachowawcze. Na swój czas były nawet alarmistyczne, a nie zachowawcze. Choć generalnie były raczej w stoicki spokój wyważone. Bo takie prace generalnie sztaby naukowców recenzentów wybrały do oceny w ostatnim raporcie IPCC. Taka jest prawda. Prawda naukowa.
Źródła:

Dlaczego od 2012 roku nie padł jeszcze rekord najmniejszego zasięgu lodu arktycznego?

Arktyka jest najszybciej ocieplającym się regionem na Ziemi. Ale jest coś co zdumiewa naukowców, gdyż od 2012 roku nie padł jeszcze rekord najmniejszego zasięgu lodu morskiego we wrześniu. Naukowcy przyjrzeli się temu, dlaczego tak się stało. Jakie były tego przyczyny.

Profesor Jennifer Francis z Centrum Badawczego Woods Hole [WHRC – Woods Hole Research Center] oraz doktor Bingyi Wu z Instytutu Atmosferycznych Nauk na Uniwersytecie w Fundan, zaobserwowali, że do tej pory, od 2012 roku, nie padł rekord najmniejszego zasięgu lodu morskiego w Arktyce, ponieważ główna przyczyna tego jest taka, że obszary polarne są przez większość roku bardziej zachmurzone. 1

Naukowcy zauważyli, że w miesiącach wiosennych i wczesnoletnich zasięg lodu zbliżał się często, a czasem przekraczał poprzednie rekordowo niskie wartości. Jednak w drugiej połowie prawie każdego lata od 2012 roku, trajektoria spadku tegoż zasięgu lodu gwałtownie ustawała, wówczas gdy tylko niespodziewanie nad środkową Arktyką pojawiał się silny układ niżowy wraz z równie silnym zachmurzeniem. A więc, obniżone ciśnienie powietrza atmosferycznego nad poziomem morza (SLP – Sea-Level Pressure) jest jedną z głównych przyczyn silnego spowolnienia topnienia lodu morskiego.

Od tego czasu nie było żadnych nowych rekordowych minimów zasięgu lodu morskiego w Arktyce, chociaż zimowe maksima były dość często rekordowe. Należy jednak zwrócić uwagę, że w tym samym czasie, poczynając od 2014 roku, gruby lód wieloletni jest stopniowo wypierany przez cienki, sezonowy lód (Richter-Menge i in. 2019).

Na wstępie opisanej swojej pracy naukowcy zastanawiali się:

Czy ten zmniejszony spadek zasięgu jest spowodowany dziwactwem naturalnej zmienności, czy też coś się zmieniło w systemie, który używał hamulców podczas cofania się lodu

Rys.1. Średni miesięczny zasięg lodu morskiego Arktyki (miliony km2) w 2020 r. (czerwona linia), 2007 r. (zielona linia) i 2012 r. (niebieska linia). Szara linia pokazuje średnią wartość z lat 1980-200 wraz z maksymalnym i minimalnym odchyleniem od średniej (Copernicus Marine Service).

I dalej napisali:

Miesięczna ewolucja pokrywy lodu morskiego wyraźnie obrazuje szybkie tempo utraty lodu każdej wiosny i lata od 2012 roku, wraz z nagłym spowolnieniem spadku zasięgu, który następował każdego sierpnia lub na początku września (z wyjątkiem okresu bliskiego rekordowi – lata 2020).

Kluczowym problemem, a właściwie szczęściem dla mieszkańców Ziemi, zwłaszcza Arktyki, jest częste powstawanie w sierpniu, w ciągu minionych dwóch dekad XXI wieku, ujemnego trendu niskiego ciśnienia nad poziomem morza (SLP). Ponadto nad Oceanem Arktycznym, przez tak długi okres czasu, kształtuje się prawie co roku zachmurzone niebo, które powoduje zmniejszenie dopływu promieniowania słonecznego w kierunku powierzchni lądowej i morskiej Arktyki. Jednocześnie słabiej się ona nagrzewa, co ma przełożenie na mniejsze wypromieniowanie promieniowania długofalowego do chmur i atmosfery i z powrotem ku powierzchni Arktyki.

Jednak co najbardziej zaskakujące – anomalnie niskie ciśnienie wywołuje silne warunki wietrzne, czyli wzrasta prędkość wiatru, które rozpychają lód. Ogólnie ujemne anomalie SLP dominowały nad Oceanem Arktycznym w drugiej dekadzie XXI wieku, od sierpnia do sierpnia. W tym samym czasie dodatnie anomalie miały miejsce na obszarach kontynentów na wysokich i średnich szerokościach geograficznych. Badacze napisali:

Przewiduje się, że ciśnienie powierzchniowe nad Arktyką będzie dalej spadać, ponieważ gazy cieplarniane nadal gromadzą się w atmosferze (Stephen J. Vavrus i inni, 2012 ; Torben Koenigk i inni, 2013), być może dostarczając dodatniego sprzężenia zwrotnego na temat tempa utraty lodu morskiego w ocieplającym się świecie.

W swoich badaniach Francis i Wu wykorzystali dane atmosferyczne na półkuli północnej, obejmujące okres 1979–2020, które zostały udostępnione z Narodowego Centrum dla Prognoz Środowiskowych/Narodowego Centrum Reanaliz Badań Atmosferycznych (NCEP – National Center for Environmental Prediction/NCAR – National Center for Atmospheric Research Reanalysis) (E. Kalnay i inni, 1996) (dostępnej pod adresem http://iridl.ldeo.columbia).

Ponadto, naukowcy obliczyli dobowe temperatury powietrza przy powierzchni (SAT – Surface AIr Temperature), ciśnienie nad poziomem morza (SLP) (w tym też średnie miesięczne), prędkość wiatrów przy ciśnieniu 300 hPa, stopień pokrywy chmur oraz wysokość geopotencjału. Uczeni również wykorzystali pola grubości ciśnienia 1000-500 hPa do przedstawienia  średniej temperatury w troposferze od niskiej do średniej oraz zastosowali empiryczną analizę funkcji ortogonalnej (EOF – Empirical orthogonal function) w celu zidentyfikowania pierwszych dwóch dominujących wzorców i głównych składowych (PC – Principal Components) prezentujących wspomniane pola grubości ciśnienia latem w obszarze na północ od 30°N.

Wskaźnik Zachodniego Wiatru Arktyki (AWI – Arctic Westerly Index) został zdefiniowany jako ważony obszarowo, regionalnie uśredniony wiatr strefowy 300 hPa na północ od 70°N.

W badaniach regresji letnich anomalii grubości 1000–500 hPa, stosując wspomniane dwie główne składowe PC (w artykule rys.4, panel a), naukowcy zaobserwowali, że PC1 pokazała wartości dodatnie, głównie na arktycznych i wschodnich obszarach półkuli północnej (w artykule rys.4., panel b), gdzie wysokość geopotencjału w okresie letnim wyniosła 500 hPa. Natomiast PC2 pokazała jej wartości ujemne w środkowej Arktyce oraz silne dodatnie nad środkową szerokością geograficzną Azji Wschodniej, Skandynawią, północno-środkową Ameryką Północną i północno-zachodnim Oceanem Spokojnym (w artykule rys.4., panel c) (Jennifer Francis & Bingyi Wu, 2020).

Szereg czasowy PC1 (ciągła czerwona linia) wykazał znaczący (>99% pewności) dodatni trend (przerywana czerwona linia), zgodnie z antropogenicznym globalnym ociepleniem i odpowiadał za 30% zmienności. Z kolei szereg czasowy PC2 (ciągła niebieska linia) wykazał 10% wariancji (rys.4.a).

Okres niskich wartości dla PC2, wyróżniony niebieską przerywaną linią, pojawił się w latach 2007–2012, zbiegając się z szybką utratą lodu.

Przy przesunięciu letnich anomalii grubości 1000-500 hPa na dwie główne składowe PC (rys.4.b,c), widać, że dodatnie wartości wokół większości obszarów na półkuli północnej są związane z PC1, szczególnie nad Arktyką i wschodnimi odcinkami kontynentalnymi półkuli północnej, zgodnie z zaobserwowanymi dodatnimi trendami na wysokościach geopotencjalnych 500 hPa w okresie letnim nad całym terytorium.

Film: Nowy stan klimatu: arktyczny morski lód 2012 (Yale Climate Connections 2013)

Następnie Francis i Wu połączyli obliczenie SLP dla ostatnich sierpni z dodatnimi i ujemnymi wartościami PC2. I zaobserwowali, że gdy PC2 jest dodatnia, SLP nad Arktyką wykazuje wyraźną anomalię ujemną wraz z anomalią dodatnią nad północno-centralną Eurazją.

Naukowcy w swoim artykule dali do zrozumienia, że coraz wcześniejsza utrata pokrywy śnieżnej, zwiastująca szybsze zakończenie zimy, sprzyja powstawaniu na wysokich i średnich szerokościach w okresie wiosenno-letnim pasa letnich anomalii temperatury i ciśnienia. Czyli sprzyja ona tworzeniu się silnych, ciepłych i suchych wyżów, co też powoduje tworzenie się latem w zachodniej części Arktyki silnych wiatrów cyklonicznych, hamujących transport lodu z Arktyki przez Cieśninę Frama do Morza Grenlandzkiego i północnego Atlantyku. Powstające dzięki temu układy atmosferyczne, tzw. quasi-rezonasowe amplifikacje (QRA – Quasi-Resonant Amplification) (Michael Mann et al., 2018), dzięki spowalnianiu polarnego prądu strumieniowego, wzmacniają w atmosferze planetarne fale Rossby’ego oraz są główną przyczyną tego, że na średnich i wysokich szerokościach geograficznych półkuli północnej, w Azji, Europie i Ameryce Północnej, mają miejsce coraz częstsze ekstremalne zjawiska pogodowe, takie jak fale upałów, susze czy pożary oraz nawalne opady deszczu i powodzie.

Należy wziąć też to pod uwagę, że chociaż morska pokrywa lodowa w całej Arktyce nie zmniejszyła się tak znacząco (za wyjątkiem 2020 r., gdy padł drugi rekord w historii pomiarów wynoszący 3,74 mln km2) jak we wrześniu 2012 roku przy 3,41 mln km2, ale zawiera dziś mniej lodu wieloletniego i więcej rocznego niż w tamtym czasie.

Podsumowując temat, należy stwierdzić, że w wielu przeprowadzonych badaniach, dotyczących lodu arktycznego, naukowcy są zgodni, że w drugiej połowie lata częste zachmurzenie nieba nad Arktyką oraz silne wiatry cykloniczne wiejące w jej zachodniej części, sprzyjają zwiększeniu odbijania się promieni słonecznych z powrotem w przestrzeń kosmiczną, głównie od jasnych powierzchni chmur, ale i też od jasnych powierzchni lodu, który wówczas wolniej topnieje, gdy dociera mniej promieni słonecznych do tego regionu polarnego. Również w okresie letnim obecność częstych ośrodków niżowych, sprzyja dość częstym lokalnym opadom śniegu, choć w sezonie letnim, gdy panują bardzo wysokie temperatury w Arktyce, także opadom deszczu. Dzięki czemu topnienie lodu morskiego od 2012 roku nie jest tak szybkie jak chociażby w pierwszej dekadzie XXI wieku, gdy występowały na dłużej układy wyżowe, dawniej charakterystyczne dla Arktyki.

Jednak w obecnej dekadzie jeszcze wszystko może ulec zmianie. Częstość zdarzeń póżnoletnich jak w 2012 i 2020 r. może się w przyszłości zwiększyć bądź nie, tego nie wiemy. Ale klimat ziemski się ociepla i następne takie wydarzenie może być jeszcze bardziej dotkliwe, grożąc pojawieniem się tzw. “Blue Ocean Event” (zdarzenie błękitnego oceanu) w Arktyce. Czyli roku prawie bez lodu morskiego we wrześniu. Mniej niż 1 milion kilometrów kwadratowych.

Autorzy powyżej opisanej pracy naukowej napisali:

Nad Arktyką dipolowy wzorzec wysokiego ciśnienia w zachodniej Arktyce wraz z anomalnie niskim ciśnieniem nad środkową Syberią tworzy anomalny przepływ wiatru, który sprzyja silnemu wirowi Beauforta, eksportowi lodu do północnego Atlantyku i anomalnie ciepłym temperaturom powietrza nad Arktyką Ocean Arktyczny (rysunek S3), przyczyniając się do ogólnego zmniejszenia zasięgu lodu morskiego. 

Właśnie to się wydarzyło w latach 2012 i 2020.

Referencje:

  1. Francis J. A. et al., 2020 ; Why has no new record-minimum Arctic sea-ice extent occurred since September 2012? ; Environmental Research Letters ; https://iopscience.iop.org/article/10.1088/1748-9326/abc047